Hiszpańska gazeta El País
podaje, że „w duńskiej firmie bioinżynieryjnej wyhodowano roślinę, której
liście przybierają czerwoną barwę, jeśli rośnie ona nad zakopanymi materiałami
wybuchowymi”. Ten roślinny wykrywacz min, rzodkiewnik pospolity, zmienia kolor
pod wpływem dwutlenku azotu, wydobywającego się z zakopanych min. „Kiedy
korzenie pobierają tę substancję, zachodzi biochemiczna reakcja łańcuchowa,
wskutek której roślina wytwarza naturalne barwniki — antocyjany”. Prezes firmy
biotechnologicznej Simon Oostergaard opowiada o zastosowaniu tej rośliny: „Trzeba
zawieźć nasiona na zaminowany teren, rozsiać je, poczekać pięć tygodni i rozbroić
miny”. Jego zdaniem szerokie zastosowanie roślinnego wykrywacza min mogłoby co
roku ocalić tysiące ludzi. Po wojnach stoczonych w XX wieku w 75
krajach pozostało jakieś 100 milionów min lądowych.
piątek, 9 marca 2012
OGRODNICTWO EKOLOGICZNE
Weź garść ziemi ze swego ogrodu warzywnego.
Czy jest tak przesiąknięta herbicydami, insektycydami, rodentycydami i fungicydami,
że sprawia wrażenie sterylnej? A może roi się w niej od dżdżownic,
owadów i wszelkiego rodzaju mikroorganizmów? Jeśli gleba w twoim
ogrodzie tętni życiem, to znaczy, że mniej lub bardziej świadomie stosujesz
zasady ogrodnictwa ekologicznego.
W ogrodnictwie ekologicznym do poprawienia
jakości gleby z reguły używa się substancji naturalnych. Jednym z celów
takiego postępowania jest ukształtowanie ekosystemu, w którym rośliny są
dostatecznie silne, by oprzeć się szkodnikom i chorobom. W krajach,
gdzie powszechnie używa się substancji syntetycznych, rośnie zainteresowanie
uprawami ekologicznymi. Dlaczego? Powodów jest kilka.
Przede wszystkim pozostałości pestycydów na
owocach i warzywach mogą stwarzać poważne zagrożenie dla zdrowia. Na przykład
w książce Pesticide Alert (Alarm pestycydowy) doniesiono, że
„latem 1985 roku prawie 1000 osób w kilku zachodnich stanach [USA] i w Kanadzie
zatruło się arbuzami zawierającymi ślady pestycydu o nazwie Temik”.
Poza tym wiele osób uważa ogrodnictwo
ekologiczne za metodę ochrony środowiska. Niektóre chwasty i szkodniki
uodporniły się na wielokrotnie stosowane chemiczne środki ochrony roślin, toteż
naukowcy opracowali jeszcze groźniejsze trucizny. Substancje te przenikają do wód
gruntowych i zatruwają nasze cenne zasoby wodne.
Kolejną korzyścią z upraw ekologicznych
jest ograniczenie ilości odpadów trafiających na wysypiska. Jak to możliwe?
Znaczną część śmieci stanowią resztki jedzenia i odpadki roślinne. Zamiast
wyrzucać, można je gromadzić, by rozkładając się, tworzyły kompost — bogaty nawóz
organiczny. Myśl o takiej mieszance może nam się wydać nieprzyjemna, ale
dla roślin jest to prawdziwy rarytas!
Inni natomiast cenią sobie takie ogrodnictwo
jako sposobność do zażywania ruchu, korzystania ze słońca i wykonywania
pracy, która zapewnia kontakt z ziemią, a także obserwowania, jak z maleńkich
nasionek wyrastają zdrowe rośliny. Masz ochotę spróbować? No to zaczynamy!
Najpierw przyjrzyjmy się glebie w twoim ogrodzie.
Jak wygląda twój
ogród?
W wielu ogrodach dominują gleby gliniaste lub
piaszczyste. Gleba piaszczysta składa się z dużych cząstek, co sprawia, że
woda i składniki pokarmowe przepływają zbyt szybko, by system korzeniowy
zdążył z nich skorzystać. Natomiast glebę gliniastą tworzą cieniutkie
warstwy, przylegające do siebie tak ściśle, że woda albo nie może się przebić
przez twardą powierzchnię, albo zostaje uwięziona w glebie i nie
dopuszcza powietrza do korzeni.
Korzenie najlepiej rosną w glebie, która
dzięki swej strukturze zatrzymuje dostatecznie dużo wilgoci, by nie wysychały,
a jednocześnie umożliwia odprowadzenie nadmiaru wody. Taka gleba zapewnia
swobodną cyrkulację powietrza i pozwala, by mikroorganizmy wzbogacały ją w składniki
odżywcze.
Uzyskanie równowagi w glebie gliniastej
i piaszczystej wymaga dodania znacznych ilości materii organicznej —
kompostu, który po przekopaniu poprawi właściwości gleby. Kompost zatrzymuje
wilgoć niczym gąbka, więc wystarczy mniej intensywne nawadnianie. Znajdują się
w nim miliony pożytecznych bakterii, które kontynuując rozkład materii
organicznej na prostsze składniki odżywcze, umożliwiają bujny wzrost roślin.
Poza tym kompost poprawia odczyn gleby, dzięki czemu nie jest zbyt kwaśna ani
nadmiernie zasadowa.
Rośliny głęboko korzeniące się, takie jak
koniczyna czy lucerna, rozdrabniają ciężką glebę i zwiększają ilość
materii organicznej. Strukturę gleby można również zmienić, rozsypując na jej
powierzchni warstwę ściółki .
Szczególną rolę w użyźnianiu gleby
odgrywają dżdżownice. Drążąc tunele — nierzadko głębokości aż 4 metrów —
spulchniają ziemię, przenoszą ku powierzchni różne związki mineralne i poprawiają
przepływ wody. Według książki Step by Step Organic Vegetable
Gardening (Ekologiczna uprawa warzyw krok po kroku) pozostawiane przez
nie odchody są „pięciokrotnie bogatsze w azot, fosfor i potas niż
sama gleba”.
Ropuchy, ptaki i owady
— przyjaciele twojego ogrodu
„Ale co ze szkodnikami?” —zapytasz. „Jak się
ich pozbyć bez stosowania pestycydów?” Nie zapominaj, że pestycydy zabijają nie
tylko szkodniki. Niszczą również pożyteczne organizmy, takie jak dżdżownice i grzyby.
Pamiętaj też, jak bardzo przydatne w ogrodzie są ropuchy. Jedna potrafi w ciągu
trzech miesięcy zjeść ponad 10 000 szkodników. Ropuchy nie są wybredne. W swojej
diecie mają różnych wrogów roślin, między innymi świerszcze, gąsienice
barczatek i brudnicy nieparki, mokradlice oraz ślimaki.
W tępieniu szkodników równie skuteczne są
ptaki. W książce Gardening Without Poisons
(Ogrodnictwo bez trucizn) wspomniano o strzyżyku, który „w ciągu
jednego letniego popołudnia dostarczył swoim młodym 500 pająków i gąsienic”.
Jeśli chciałbyś zaprosić do swego ogrodu kilka strzyżyków lub innych owadożernych
ptaków, umieść w widocznym miejscu ptasią karmę lub materiały do budowy
gniazda. Być może wkrótce przekonasz się, że „zaproszenie” zostało przyjęte. A owady?
Wiele pożytecznych owadów żywi się szkodnikami. Jeżeli przyniesiesz do ogrodu
biedronki, natychmiast zaczną się rozglądać za swoim przysmakiem — mszycami. Można
też nabyć jajeczka modliszek. Kiedy młode się wyklują, pożrą praktycznie każdego
owada, który stanie im na drodze.
Rośliny kontra szkodniki
Do eliminowania szkodników ze swego ogrodu możesz
użyć także pewnych roślin. Obok tych potrzebujących ochrony posadź te, których
szkodniki unikają. Na przykład nicienie, które atakują i osłabiają
korzenie wielu roślin, skrupulatnie omijają aksamitki. A bielinka można
odstraszyć rozmarynem, szałwią lub tymiankiem, warto więc posadzić je w pobliżu
kapusty. Tu jednak słowo przestrogi: niektóre rośliny przyciągają szkodniki.
Skuteczną metodą zwalczania chorób oraz
szkodników jest płodozmian. Zamiast co roku sadzić te same rośliny w tych
samych miejscach, możesz w swoim ogrodzie wprowadzić rotację.
Zapobiegniesz w ten sposób atakom chorób i pasożytów.
Ogrodnictwo ekologiczne wymaga cierpliwości
oraz nakładu czasu i sił. Użyźnienie gleby metodami naturalnymi potrwa
zapewne wiele miesięcy. Mogą się zdarzać niepowodzenia, a każde z nich
będzie stanowiło pokusę do sięgnięcia po środki chemiczne. Jednak zanim jej
ulegniesz, pomyśl o trwałych korzyściach wynikających z unikania
trucizn. Jeśli nie zabraknie ci wytrwałości, już wkrótce będziesz się cieszył
ogrodem, w którym rosną smaczne, zdrowe warzywa, mniej podatne na choroby
i ataki szkodników. Rzecz jasna nie unikniesz problemów, ale będziesz
zadowolony z wyników. Jeśli więc lubisz pracę w ogrodzie, dlaczego
nie miałbyś spróbować ogrodnictwa ekologicznego?
ROŚLINNE POGAWĘDKI
Czy wiedziałeś, że rośliny potrafią
porozumiewać się między sobą, a nawet z niektórymi zwierzętami? Jak
informuje czasopismo Discover, holenderscy naukowcy zaobserwowali, że
zaatakowana przez przędziorki fasola półksiężycowata wydziela chemiczny sygnał
alarmowy przyciągający inne roztocze, żywiące się tymi szkodnikami. Podobnie
zachowują się kukurydza, tytoń i bawełna — w obliczu inwazji gąsienicy
emitują unoszone z wiatrem substancje, które przyciągają osy, śmiertelnych
wrogów gąsienic. Pewna uczona oznajmiła: „Roślina nie tylko mówi: ‚Zostałam
zaatakowana’, ale dokładnie identyfikuje napastnika. Jakiż to skomplikowany i fascynujący
system”.
Komunikacja pomiędzy samymi roślinami jest równie
niezwykła. Według czasopisma Discover naukowcy „zauważyli, że wierzby,
topole, olchy, brzozy i jęczmień porozumiewają się z przedstawicielami
tego samego gatunku. W każdym wypadku niszczone rośliny, zaatakowane przez
gąsienice, grzyby, pleśń albo przędziorki, (...) wydzielają związki chemiczne,
które zdają się wywoływać reakcję obronną znajdujących się nieopodal zdrowych
roślin”. Na takie ostrzeżenia reagują nawet inne gatunki.
Rośliny zaatakowane lub ostrzeżone przed
niebezpieczeństwem uruchamiają własne systemy obronne. Między innymi produkują
substancje chemiczne zabijające owady bądź takie, które utrudniają, a czasami
nawet uniemożliwiają pasożytom trawienie. W przyszłości badania nad tą
fascynującą dziedziną przyniosą zapewne więcej niezwykłych odkryć, a część
z nich może się przydać w rolnictwie.
poniedziałek, 27 lutego 2012
CZY CHCIAŁBYŚ SPRÓBOWAĆ KWIATÓW CUKINII?
KIEDY kwitną dynie, warzywnik zamienia się w ogród
kwiatowy. Piękne, żółte kwiaty co prawda nie wydzielają upajającego zapachu, ale
pobudzają apetyt. Czy ludzie rzeczywiście jedzą kwiaty? Ależ tak. Według pisma Cuadernos
de Nutrición Meksyk to kraj, w którym jest najwięcej przepisów
kulinarnych zawierających ten składnik.
Kwiaty dyni są obecne w meksykańskim
menu od stuleci. Spośród wielu odmian dyni najchętniej spożywana jest cukinia.
Trzeba jednak pamiętać, że jeśli chcemy jeść też owoc, należy zrywać tylko
kwiaty męskie. Nietrudno je odróżnić — wystarczy popatrzeć na łodygę. Gdy widać
na niej malutką cukinię, znaczy to, że mamy do czynienia z kwiatem żeńskim,
którego lepiej nie ruszać.
Łagodny smak kwiatu cukinii pasuje do
rozmaitych dań. Na przykład podsmażamy trochę cebuli z czosnkiem i dodajemy
odrobinę ostrej papryki. Po przyprawieniu i gdy czosnek już zmięknie,
wrzucamy umyte i posiekane kwiaty, wcześniej pozbawione łodyg. Przykrywamy
potrawę i dusimy na małym ogniu przez kilka minut. Można też dodać cukinię
pociętą w drobną kostkę, świeże ziarna kukurydzy, nieco masła i aromatycznych
ziół. Wszystko to wykładamy na surową tortillę i zawijamy. Następnie
pieczemy na blasze i otrzymujemy pyszną quesadillę z kwiatami
dyni.
Taka quesadilla jest nie tylko
smaczna, ale także odżywcza, ponieważ kwiaty cukinii zawierają pewne ilości białka,
wapnia, żelaza, witaminy B1, PP, C i A.
Z kwiatów tych można też ugotować pyszną zupę.
Przyrządzamy kwiaty w sposób opisany powyżej, dodajemy trochę rosołu i serwujemy
na gorąco z odrobiną sera lub ze smażonymi paskami tortilli.
Te uniwersalne kwiaty można wykorzystać do
wielu innych potraw. Spróbuj sam przygotować takie danie, a przekonasz się,
jak wspaniale smakuje!
WAŻNE OSTRZEŻENIA
Niektóre kwiaty są trujące. Musisz być stuprocentowo pewny, że dany
kwiat jest jadalny. Jeśli masz wątpliwości, w żadnym razie go nie jedz.
Nie używaj w kuchni żadnych kwiatów, które były hodowane z użyciem
pestycydów lub innych środków chemicznych (najczęściej dotyczy to kwiatów
kupowanych w kwiaciarniach, sklepach ogrodniczych i szkółkach
hodowlanych). Jedz tylko kwiaty uprawiane metodami naturalnymi, rosnące z dala
od dróg.
Kwiatów nie powinni spożywać ludzie chorzy na astmę ani uczuleni na rośliny.
Podobnie jak owoce i warzywa, również kwiaty należy bardzo dokładnie
opłukać, zwłaszcza jeśli mają być podane na surowo.
ASPIRYNA ŚRODKIEM PRZECIWBÓLOWYM DLA ROŚLIN?
Rośliny może nie odczuwają bólu tak jak
ludzie, ale reagują na uszkodzenia wytwarzaniem kwasu jasmonowego. Niektóre
nawet wydzielają zapach podobny do jaśminowego, oddziałujący na inne rośliny. „Od
lat uczeni wiedzą, że aspiryna w jakiś sposób zatrzymuje wytwarzanie kwasu
jasmonowego przez rośliny” — oświadczono w tygodniku Science News.
Obecnie naukowcy z Arizońskiego Uniwersytetu Stanowego wyjaśnili część
tego tajemniczego mechanizmu. Kiedy aspiryna blokuje główny enzym w roślinach,
zachodzi taka sama reakcja chemiczna jak wówczas, gdy blokuje inny enzym u człowieka.
Jednakże związek między działaniem aspiryny w roślinach i w organizmie
ludzkim wciąż nie jest jasny, ponieważ oba wspomniane enzymy najprawdopodobniej
nie mają ze sobą nic wspólnego.
niedziela, 26 lutego 2012
LAWENDA — DAR DLA ZMYSŁÓW
NA DWORZE królowej Anglii Elżbiety I
ziele to stosowano jako przyprawę. Królowa Wiktoria używała go podczas kąpieli.
A król Francji Karol VI siadywał na wypchanych nim poduszkach. Co tak
urzekało tych monarchów? Niewielki krzew zwany lawendą. Każdy, kto kiedykolwiek
znalazł się wśród niebieskofioletowych łanów kwitnącej lawendy, rozumie,
dlaczego ta aromatyczna roślina zachwyca tyle osób.
Na świecie występuje przeszło 30 gatunków
lawendy. Ten wytrzymały krzew dobrze się rozwija na najróżniejszych terenach —
od chłodnych Alp Francuskich aż po suchy i gorący Bliski Wschód. Jego łacińska
nazwa Lavandula wywodzi się od czasownika lavare, czyli „myć się”,
i ma związek ze zwyczajami starożytnych Rzymian, którzy olejkiem
lawendowym perfumowali wodę do kąpieli.
Ceniony środek leczniczy
W celach medycznych lawendę stosuje się od dwóch
tysiącleci. W średniowieczu stanowiła składnik mikstury zwanej octem
czterech (lub siedmiu) złodziei, używanej do walki z dżumą. Podobno nazwa
tego płynu ma związek z rabusiami penetrującymi domostwa ofiar dżumy, którzy
myli się w wyciągu z lawendy. Choć ich proceder był bardzo ryzykowny,
najwyraźniej udało im się uniknąć zapadnięcia na tę śmiertelną chorobę.
Szesnastowieczni zielarze twierdzili, że
lawenda leczy nie tylko przeziębienia i bóle głowy, ale także nerwice i paraliż
kończyn. Wierzyli też, że noszenie ściśle przylegającej czapeczki z lawendy
sprzyja wzrostowi inteligencji. Jeszcze podczas I wojny światowej niektóre
rządy apelowały do obywateli o zbieranie tego ziela, ponieważ uzyskany z niego
olej służył do opatrywania ran żołnierzy.
Medycyna ludowa pod
lupą
Niektóre olejki lawendowe, zwłaszcza z lawendy
wąskolistnej, prawdopodobnie oddziałują na wiele gatunków bakterii i grzybów.
Zdaniem części uczonych mogą się okazać skuteczne nawet w leczeniu
infekcji bakteryjnych opornych na działanie antybiotyków. „Olejek lawendowy
znalazł też szereg zastosowań w położnictwie” — powiedziano w pewnym
opublikowanym niedawno opracowaniu. „Z rozległych badań klinicznych
wynika, że matki, które go używały [jako dodatku do kąpieli], mniej cierpiały w okresie
pierwszych 3—5 dni po porodzie (...) Ponieważ olejek ten ma działanie uspokajające,
często jest stosowany na salach porodowych”.
Czemu więc na dworze Elżbiety I lawenda
służyła za przyprawę? Czy rzeczywiście jest jadalna? Judyth McLeod, autorka książki
Lavender, Sweet Lavender (Lawenda, słodka lawenda), wyjaśnia:
„Lawenda była ulubioną przyprawą za panowania dynastii Tudorów i w epoce
elżbietańskiej. Używano jej do dziczyzny, pieczeni, sałatek owocowych,
posypywano nią słodkie potrawy lub z jej dodatkiem sporządzano słodycze”.
Obecnie pewne gatunki tej rośliny wykorzystuje się jako składnik ciasteczek,
ciast i lodów. Ale nie wszystkie cieszą się taką popularnością — zwłaszcza
wśród owadów. „Olejek lawendowy lub sproszkowane liście i kwiaty można
stosować na mniejszą (...) lub większą skalę jako środek owadobójczy; odstrasza
bowiem roztocze, wołki zbożowe, mszyce i mole” — powiedziano w pewnym
opracowaniu naukowym.
Rosnący popyt
W ostatnich dziesięcioleciach lawenda odzyskała
popularność. Hoduje się ją w Ameryce Północnej, Australii, Europie,
Japonii i Nowej Zelandii. „Lawenda jest jak wino” — oświadczył Byron, młody
ogrodnik z australijskiego stanu Wiktoria, uprawiający tę roślinę na
10-hektarowej plantacji. „Olejki otrzymywane z tego samego gatunku różnią
się w zależności od rodzaju gruntu w danym regionie i klimatu.
Na końcowy produkt może wpływać nawet czas i metoda zbioru”.
W przeciwieństwie do wina olejek lawendowy
otrzymuje się nie przez wytłaczanie, lecz przez destylację z parą wodną.
Byron wyjaśnia: „Do uzyskania jednego litra olejku potrzeba około 250 kilogramów
lawendy. Świeżo ścięte kwiaty, gałązki i listki upycha się w dużej
stalowej komorze. Od dołu do zbiornika pompuje się parę wodną, która przechodząc
przez materiał roślinny, powoduje uwalnianie się olejków. Mieszanka olejków i pary
najpierw dostaje się do kondensatora, a później do separatora, gdzie
olejek oddziela się od wody i wypływa na powierzchnię. Odsącza się go i przechowuje
w zbiornikach pokrytych wewnątrz warstwą ceramiczną, w których przez
kilka miesięcy dojrzewa”.
Olejek lawendowy z farmy Byrona służy do
produkcji mydeł, kremów i świec. Sprzedaje się też tutaj świeżo ścięte lub
suszone rośliny, a same kwiaty są wysoko cenionym składnikiem potpourri
(saszetek z mieszanką aromatycznych ziół). Rokrocznie plantację odwiedzają
tysiące turystów, którzy delektują się smakiem lawendowych słodyczy oraz upajają
widokiem i zapachem łanów tej niezwykłej rośliny. Byron często powtarza
zachwyconym gościom: „Nie wytwarzamy olejków — my je tylko pozyskujemy. Lawenda
jest dziełem Stwórcy, który dał nam ją jako dar dla zmysłów”.
Na skalę przemysłową
pozyskuje się trzy gatunki olejków lawendowych
Olejek lawendy wąskolistnej
w przeciwieństwie do innych olejków wcale lub prawie wcale nie ma zapachu
kamfory. Każdego roku produkuje się około 200 ton takiego olejku.
Olejek spikowy
pozyskuje się z lawendy szerokolistnej. W ciągu roku wytwarza się do
200 ton tego produktu.Olejek lawendynowy pozyskiwany jest z rośliny
będącej skrzyżowaniem dwóch wymienionych wcześniej gatunków. Rokrocznie na całym
świecie sprzedaje się go przeszło 1000 ton.
SŁONECZNIK — PIĘKNY I POŻYTECZNY
JASNY, słoneczny dzień wpływa korzystnie na
nasz nastrój. Nic więc dziwnego, że i roślina, która swą nazwę wzięła od słońca,
wnosi radość w nasze życie. Często uśmiechamy się, widząc już choćby jeden
taki wdzięczny, złocisty kwiat w ogrodzie — a cóż dopiero, gdy
ujrzymy całe ich pole!
A jak to się stało, że ta sympatyczna roślina stała się tak popularna? Czy to prawda, że obraca się w kierunku słońca? I czy rzeczywiście jest pożyteczna?
Podróż dookoła świata
Ojczyzną słonecznika są tereny rozciągające
się od Ameryki Centralnej po południową Kanadę. Dla Indian był on rośliną
uprawną. W roku 1510 zabrali go na swe statki hiszpańscy odkrywcy. Znalazłszy
się po drugiej stronie Atlantyku, szybko rozprzestrzenił się na zachodzie
Europy. Początkowo uchodził za roślinę ozdobną, upiększającą ogrody botaniczne
i prywatne posiadłości. Dopiero mniej więcej w połowie XVIII wieku
jego nasiona zaczęto uważać za przysmak, a z liści i kwiatów
sporządzać napar przeciwgorączkowy.
W roku 1716 pewien Anglik uzyskał koncesję na
wytłaczanie oleju słonecznikowego, wykorzystywanego jako surowiec w przemyśle
włókienniczym i garbarskim. Jednak w Europie kontynentalnej olej ten
aż do XIX wieku był prawie nieznany. Co prawda w roku 1698 nasiona słonecznika
sprowadził z Holandii do Rosji car Piotr I Wielki, lecz dopiero w latach
trzydziestych XIX wieku zaczęto go tam uprawiać na większą skalę. W obwodzie
woroneskim w ciągu zaledwie kilku lat produkcja oleju słonecznikowego sięgnęła
tysięcy ton. Wkrótce plantacje słoneczników pojawiły się również w innych
krajach — na terytorium zajmowanym dziś przez Bułgarię, Rumunię, Serbię i Czarnogórę,
Ukrainę oraz Węgry.
Jak na ironię, w Ameryce Północnej słonecznik
wyginął i dopiero pod koniec XIX wieku został tam przywieziony przez
rosyjskich imigrantów. W przeciwieństwie do rdzennych Indian amerykańscy
osadnicy przez wieki go nie uprawiali. Obecnie wielkie plantacje słoneczników
spotyka się niemal na całym świecie.
Roślina podążająca za
słońcem
Czy słonecznik rzeczywiście wygina się ku słońcu?
Tak, zarówno jego liście, jak i kwiatostany są heliotropiczne, czyli
obracają się w kierunku słońca. Tkanki słonecznika zawierają roślinny
hormon wzrostowy — auksynę. Ponieważ auksyna gromadzi się w większych stężeniach
po nieoświetlonej stronie łodygi, następuje tam szybszy wzrost i w rezultacie
roślina nachyla się ku słońcu. Ale gdy kwiatostany są już w pełni rozwinięte,
przestają wykazywać właściwości heliotropiczne i odtąd na ogół nie
zmieniają pozycji, pozostając zwrócone ku wschodowi.
Naukowa nazwa słonecznika zwyczajnego, Helianthus
annuus, wywodzi się z greckich słów oznaczających „słońce” oraz „kwiat”,
a także z łacińskiego słowa „roczny”. Roślina dorasta zwykle do około
dwóch metrów wysokości, ale bywają też okazy dwukrotnie wyższe. Solidna łodyga
z zielonymi, szorstko owłosionymi liśćmi zwieńczona jest wielkim, okrągłym
kwiatostanem o żółtych płatkach. Płatki okalają ciemną tarczę, złożoną z drobnych
kwiatów rurkowatych, które po zapyleniu przez owady przekształcają się w jadalne
nasiona. Tarcza ma średnicę od 5 do 50 centymetrów, a jeden kwiatostan może
wydać od 100 do 8000 nasion.
Słonecznik (Helianthus) jest rodzajem
obejmującym wiele gatunków i w dalszym ciągu uzyskuje się nowe
odmiany. Gatunki o dużym znaczeniu dla rolnictwa to przede wszystkim
wspomniany już słonecznik zwyczajny oraz Helianthus tuberosus — słonecznik
bulwiasty, zwany też topinamburem, uprawiany ze względu na podobne do ziemniaków
bulwy, mające zastosowanie jako pasza dla bydła, a także jako surowiec do
produkcji cukru i alkoholu.
Wartość gospodarcza
Słoneczniki uprawiane są głównie dla nasion,
z których wytłacza się cenny olej. Używa się go do celów spożywczych — do
sporządzania sosów majonezowych oraz do produkcji margaryn. Nasiona słonecznika
mają wysoką wartość odżywczą: zawierają od 18 do 22 procent białek, jak również
inne ważne składniki pokarmowe.
Niektórzy lubią lekko uprażone i posolone
ziarna. Mączkę z nasion stosuje się jako dodatek do wypieków. Olej słonecznikowy
wchodzi w skład szamponów, pomadek ochronnych do ust, kremów do rąk,
balsamów do ciała i preparatów dla niemowląt. Używa się go także do wyrobu
oleju silnikowego. Nasiona słonecznika stanowią paszę dla ptaków i innych
niedużych zwierząt.
Plantacja słoneczników to istny raj dla pszczół:
z jednego hektara otrzymuje się 25—50 kilogramów miodu. Łodygi, które
zostają na polach po zbiorze kwiatostanów, zawierają od 43 do 48 procent
celulozy, toteż stanowią cenny surowiec, wykorzystywany między innymi do
produkcji papieru. Resztę zużytkowuje się na kiszonkę dla bydła oraz jako nawóz.
Bez wątpienia słonecznik to cenny dar dla
ludzi. Jego uroda zainspirowała niejednego artystę — na przykład Vincenta van
Gogha, twórcę słynnego obrazu „Słoneczniki”. Dzięki tej uroczej roślinie w naszych
ogrodach i domach robi się słoneczniej.
MOC PIETRUSZKI
Jak informuje australijski tygodnik The
Sunday Telegraph, zielona pietruszka, często stosowana jedynie do
dekorowania dań, jest bogatym źródłem witamin i związków mineralnych. „Szklanka
pietruszki zawiera więcej beta-karotenu (prowitaminy A) niż duża marchew,
prawie dwa razy tyle witaminy C co pomarańcza, a także więcej wapnia
niż szklanka mleka. Porównując wagowo, występuje w niej więcej żelaza niż
w wątróbce. Jest też bogata w witaminy B1 i B2”.
Z medycznego punktu widzenia „pietruszka jest bardzo skutecznym środkiem
moczopędnym, co oznacza, że dzięki niej organizm pozbywa się nadmiaru płynów” —
podaje wspomniany periodyk. Może również pomóc w dolegliwościach wątroby, śledziony,
żołądka oraz schorzeniach dróg moczowych. Świeża natka „to jeden z najlepszych
i najtańszych sposobów na zlikwidowanie nieprzyjemnego zapachu z ust”.
W artykule ostrzeżono jednak, że „czasem, na przykład w okresie ciąży,
(...) występujące w pietruszce związki estrogenne mogą być szkodliwe”.
piątek, 24 lutego 2012
PAPIER Z BANANÓW
Łodygi banana po zbiorze owoców często po
prostu pozostawia się jako nawóz. Jak jednak poinformowała japońska gazeta Asahi
Shimbun, profesor Hiroshi Morishima z uniwersytetu w Nagoi
wyprodukował z łodyg banana papier. Włókna tej rośliny „są długie, mocne
i nie ustępują jakością włóknom zwanym manilą, używanym do produkcji
papieru”. Papier wytwarzany z łodyg banana odznacza się jakością
porównywalną z normalnym papierem do kserokopiarek i jest trwalszy od
tego, który uzyskuje się z makulatury. „Banany uprawia się w 123
krajach świata, a roczne zbiory owoców wynoszą 58 milionów ton, rośliny te
stanowią zatem obiecujące źródło [papieru]” — sugeruje gazeta.
NASIONA DRYFUJĄCE PO OCEANACH
SPACERUJĄC wzdłuż piaszczystej plaży na
wschodnim wybrzeżu Anglii, dostrzegłem wśród wyrzuconych przez fale wodorostów
i kawałków drewna niezwykły kamyk. Podniosłem go — był gładki, koloru
kasztanowego. Okazało się jednak, że to wcale nie kamyk! A co to było?
Przyniesione przez wodę tropikalne nasienie, w niektórych krajach zwane
potocznie morską fasolą. W jaki sposób dotarło aż tutaj?
Skąd przypływają
Nazwa „fasola” jest trafna, gdyż chodzi o nasienie
wielkiej rośliny strączkowej: osmoki Entada gigas, zaliczanej do
lian. Według słowników liany to zdrewniałe pnącza zwieszające się z drzew.
Najczęściej występują w lasach deszczowych. Czepiając się wąsami drzew służących
im za podpory, okręcają się wokół nich i wspinają na wysokość nawet 30 metrów.
Są pospolite na wybrzeżach morskich i brzegach rzek w centralnej i zachodniej
Afryce, w Kolumbii i Ameryce Środkowej. W Kostaryce, gdzie
nadrzewnym małpom służą do przemieszczania się z jednego wierzchołka
drzewa na drugi, liany noszą nazwę małpich drabin.
Nasienie wspomnianej osmoki, którego średnica
dochodzi do sześciu centymetrów, początkowo stanowi część wielkiego strąka
zwieszającego się z drzewa będącego podporą liany. Strąki te bywają bardzo
długie, niekiedy aż dwumetrowe. Utworzone są z zaokrąglonych segmentów
zawierających po jednym nasieniu. Segment od segmentu oddzielony jest wąskim
rowkiem. Strąk liany, zanim dojrzeje, jest miękki i zielony jak strąki
popularnych odmian fasoli. Następnie brunatnieje i upodobnia się do
drewna.
W miarę dojrzewania strąk staje się coraz cięższy,
aż w końcu odrywa się i wpada do rzeki lub morza. W wodzie
dzieli się na poszczególne segmenty. Odtąd każde nasienie, zamknięte w osobnej
osłonce, zaczyna samodzielną żeglugę. Część nasion grzęźnie niebawem w przybrzeżnym
mule i tam zapuszcza korzenie. Ale sporo płynie dalej w dół rzeki i po
pokonaniu wielu (niekiedy kilkuset) kilometrów dociera do ujścia. Gdy nasiona
znajdą się w pobliżu wysp, fale nieraz wyrzucają je na brzeg.
Obieżyświat
Jakie są dalsze losy nasienia, które wyruszyło
w podróż po morzu? Chroniąca je osłonka stopniowo się rozpada, uwalniając
zawartość. Czy nasienie idzie wtedy na dno? Ależ nie — unosi się na
powierzchni, ponieważ jest wodoszczelne i ma w środku wolną przestrzeń
wypełnioną powietrzem. Luka ta powstaje wskutek obkurczania się liścienia,
czyli wewnętrznego liścia embrionalnego. Będąc tak skutecznie zabezpieczone,
sercowate nasienie może sobie nienaruszone dryfować całe miesiące, a nawet
lata, dopóki fala nie ciśnie go na jakąś plażę z dala od kraju, gdzie
dojrzewało.
W jaki sposób ziarnom osmoki udaje się dotrzeć
aż do Wysp Brytyjskich, Półwyspu Skandynawskiego i innych obszarów Europy
Zachodniej? Od niepamiętnych czasów przeprawę przez Atlantyk umożliwia im Prąd
Zatokowy. Dniem i nocą po całym globie prądy oceaniczne roznoszą miliony
owoców lian!
Czy po odbyciu tak długiej i niebezpiecznej
podróży nasienie zachowuje żywotność? Żeby się o tym przekonać, można naciąć
jego zewnętrzną warstwę pilnikiem lub piłą w pobliżu „znaczka” — blizny
widocznej tam, gdzie nasienie było przyczepione do osłonki — a następnie
zasadzić je w doniczce napełnionej ziemią i podlać. Doniczkę ustawia
się w ciepłym, słonecznym miejscu. Nasienie powinno wykiełkować.
A co się dzieje z nasieniem wyrzuconym
na którąś z europejskich plaż, gdzie chłodny klimat nie sprzyja kiełkowaniu?
Kto znajdzie takie „serduszko”, chętnie zatrzymuje je sobie na pamiątkę. Niektórzy
zbierają je i wykorzystują do wyrobu rozmaitych souvenirów i ozdób —
na przykład naszyjników, będących efektownym połączeniem ziaren osmoki z muszelkami
i koralikami. Dla zbieraczy nasienie jest tym cenniejsze, im bardziej
przypomina kształtem serce.
W krajach północnej Europy z nasion
osmoki Entada gigas oraz blisko spokrewnionego z nią gatunku
Entada phaseoloides — o bardziej kanciastych kształtach —
robi się tabakierki, pudełka do zapałek i medaliony. W Wielkiej
Brytanii nasiona te służą niemowlętom jako gryzaki. Ponadto wielu marynarzy
wozi je ze sobą jako talizmany, w nadziei, że skoro zdołały przetrwać tak
długą i niebezpieczną żeglugę, to pewnie zdołają też uchronić przed
nieszczęściem swych właścicieli.
Gdy następnym razem wybierzemy się na spacer
po jakiejś plaży, wytężmy wzrok: może wśród wodorostów i kawałków drewna
znajdziemy nasienie, które odbyło dalekomorską podróż.
OLBRZYM W MALEŃKIEJ PACZUSZCE
Do jednego z najmniejszych nasion
zapakowana jest największa roślina na Ziemi — potężna sekwoja, która wyrasta na
wysokość ponad 100 metrów. Jej pień osiąga na wysokości jednego metra nad ziemią
średnicę 11 metrów. Z drewna jednego takiego drzewa można zbudować 50 sześciopokojowych
domów. Jego ponad półmetrowej grubości kora ma smak taniny, który odstrasza
owady, a włóknisto-gąbczasta struktura nadaje jej niemal taką ognioodporność,
jaką ma azbest. Korzenie sekwoi zajmują powierzchnię od 1 do 1,5 ha. Żyje ponad
3000 lat.
A jednak nasionka, których sekwoja rozsiewa wokół siebie całe
miliony, nie są dużo większe niż główka od szpilki otoczona maleńkimi skrzydełkami.
Stojący u stóp sekwoi maleńki człowiek może jedynie w cichej zadumie
podziwiać tego kolosa wśród drzew. To doprawdy coś cudownego.
SUBSTANCJE ZAPOBIEGAJĄCE ZAMARZANIU. KTO TO WYNALAZŁ?
Ludzie stosują glikol jako płyn zapobiegający zamarzaniu
wody w chłodnicach samochodów. Jednakże pewne mikroskopijne roślinki żyjące
w antarktycznych jeziorach śródlądowych również zabezpieczają się przed
zamarznięciem wykorzystując do tego podobną pod względem chemicznym glicerynę.
Znaleziono ją także w owadach, które nie giną w temperaturze minus 20°C.
Niektóre ryby wytwarzają substancje zapobiegające zamarzaniu i dzięki temu
potrafią żyć w lodowatych wodach Antarktyki. Są też drzewa, które
wytrzymują temperaturę minus 40°C, ponieważ woda w ich tkankach jest „bardzo
czysta, bez cząsteczek pyłu czy zanieczyszczeń, wokół których mogłyby się
formować kryształki lodu”.
czwartek, 23 lutego 2012
PYŁKI — UTRAPIENIE CZY CUD NATURY?
Aaa... psik! Dla milionów ludzi nieustanne
kichanie, uporczywe łzawienie i swędzenie oczu oraz podrażnienie błon
śluzowych nosa i katar to oznaka nadejścia wiosny. Zazwyczaj są oni
uczuleni na pyłki obficie pojawiające się wtedy w atmosferze. Czasopismo BMJ
(dawniej British Medical Journal) podało, że co szósty
mieszkaniec krajów uprzemysłowionych cierpi z powodu sezonowej alergii na
pyłki. Dane te nie dziwią, jeśli się uwzględni ogromną ilość takich drobin
uwalnianych przez rośliny do atmosfery.
Naukowcy oceniają, że lasy świerkowe na
południu Szwecji, pokrywające jedną trzecią powierzchni kraju, rokrocznie
produkują 75 000 ton pyłków. Pojedyncza roślina z gatunku Ambrosia,
która u wielu mieszkańców Ameryki Północnej wywołuje alergię, może
wytworzyć milion ziarenek dziennie. Ziarenka te, unoszone przez wiatr,
znajdowano na wysokości 3 kilometrów nad powierzchnią ziemi
i w wodach morskich oddalonych od brzegu nawet o 600 kilometrów.
Ale dlaczego u niektórych osób pyłki
wywołują reakcję alergiczną? Zanim odpowiemy na to pytanie, przyjrzyjmy się
bliżej ich zdumiewającej budowie.
Ziarenka życia
Jak podaje Encyclopædia Britannica,
pyłek „powstaje w pylniku, czyli organie męskim roślin nasiennych,
i przenoszony jest na różne sposoby (między innymi przez wiatr, wodę
i owady) na słupek, czyli żeński organ rozmnażania, gdzie dochodzi do
zapylenia”.
U roślin okrytozalążkowych ziarenka pyłku
zbudowane są z trzech części — z jądra komórki i dwóch warstw
tworzących ściankę lub zewnętrzną skorupkę. Ta wierzchnia warstwa jest twarda
i niezwykle odporna na zniszczenie — potrafi oprzeć się działaniu silnych
kwasów, zasad, a nawet wysokich temperatur. Poza nielicznymi wyjątkami sam
pyłek może przetrwać zaledwie kilka dni bądź tygodni, natomiast jego twarda
skorupka — tysiące lat. Z tego też względu w glebie znajdują się niezliczone
ilości takich ziarenek. Naukowcom badającym pyłki znalezione na różnych
głębokościach pozwoliło to sporo się dowiedzieć o dziejach roślin na
ziemi.
Dzieje te można dość dokładnie określić
dzięki unikalnym wzorkom na zewnętrznej warstwie ziarenka pyłku.
W zależności od gatunku jest ona gładka, pomarszczona, wzorzysta,
kolczasta lub pofałdowana. „Pyłek każdego gatunku przypomina linie papilarne
człowieka i dlatego łatwo go zidentyfikować” — oświadczył profesor
antropologii Vaughn M. Bryant junior.
Zapylanie
Kiedy pyłek znajdzie się na znamieniu —
części słupka roślin okrytozalążkowych — wskutek pewnej reakcji chemicznej
pęcznieje i tworząc łagiewkę pyłkową, kieruje się ku zalążkowi. Komórki
plemnikowe przesuwają się, aż dochodzi do zapłodnienia. Z czasem dojrzewa
nasionko, które w odpowiednim środowisku kiełkuje.
Chociaż pewne rośliny nasienne produkują
tylko pyłki albo tylko zalążki, to większość wytwarza zarówno jedne, jak
i drugie. Niektóre gatunki są samopylne; inne ulegają zapyleniu krzyżowemu
pyłkiem przeniesionym z rośliny tego samego lub zbliżonego gatunku. Jak
informuje Encyclopædia Britannica, rośliny zapylane krzyżowo
„często unikają samozapylenia, ponieważ uwalniają pyłki za wcześnie — zanim
znamię jest gotowe je przyjąć — lub za późno”. Istnieją też rośliny, które
potrafią odróżnić własny pyłek od pyłku innego przedstawiciela tego samego
gatunku. Kiedy wykryją swój pyłek, sprawiają, że staje się nieaktywny, zwykle
przez zahamowanie rozwoju łagiewki pyłkowej.
Na terenach o różnorodnej florze
w powietrzu może się unosić mieszanina wielu pyłków. Jak rośliny wyszukują
te, które są im potrzebne? Niektóre wykorzystują skomplikowane zasady
aerodynamiki. Weźmy na przykład pod uwagę sosnę.
Niesione wiatrem
Kwiaty męskie sosny rosną w skupiskach
i po osiągnięciu dojrzałości uwalniają chmurę pyłków, które unosi wiatr.
Uczeni zauważyli, że zebrane w typowe szyszki kwiaty żeńskie oraz
okalające je igły w określony sposób wpływają na prądy powietrza, dzięki
czemu pyłek wiruje i opada prosto na organy rozmnażania kwiatu żeńskiego.
Jego łuski delikatnie się rozchylają i umożliwiają zapłodnienie.
Naukowiec Karl J. Niklas przeprowadził
rozległe badania niezwykłych aeronautycznych możliwości szyszek. Na łamach
czasopisma Scientific American napisał: „Z naszych obserwacji
wynika, że kształt szyszki, charakterystyczny dla poszczególnych gatunków
roślin, w ściśle określony sposób modyfikuje przepływ powietrza (...)
Podobnie każdy rodzaj pyłku różni się od innych rozmiarem, kształtem
i gęstością, więc w ściśle określony sposób reaguje na turbulencje”.
Z jakim skutkiem? Wspomniany uczony zauważył: „Większość zbadanych przez
nas szyszek wychwytywała z powietrza ‚własny’ pyłek, a nie pyłek
roślin innego gatunku”.
Na szczęście dla alergików nie wszystkie
gatunki są wiatropylne. Sporo z nich korzysta z pomocy zwierząt.
Zwabione nektarem
Rośliny zapylane za pośrednictwem ptaków,
małych ssaków i owadów zazwyczaj są wyposażone w haczyki, kolce albo
lepkie nici, którymi przyczepiają pyłek do ciała żerującego stworzenia. Na przykład
włochaty trzmiel może za jednym razem przenieść 15 000 ziarenek pyłku!
Rośliny okrytonasienne są zapylane głównie
przez pszczoły. W zamian owady te mają zapewniony słodki nektar oraz
pyłki, będące źródłem białka, witamin, składników mineralnych i tłuszczów.
W ramach takiej zdumiewającej współpracy pszczoła może jednorazowo
odwiedzić przeszło 100 kwiatów. Ale pyłki lub nektar, bądź oba te produkty,
zbiera tylko z jednego gatunku do chwili, gdy zgromadzi już wystarczającą
ilość lub gdy wyczerpie się ich źródło. Takie zadziwiające, instynktowne
zachowanie umożliwia wydajne zapylanie roślin.
Zwiedziony przez kwiaty
Aby nakłonić owady do zapylenia, niektóre
rośliny zamiast oferować słodkie przekąski, uciekają się do misternego
podstępu. Przyjrzyjmy się pewnemu zachodnioaustralijskiemu storczykowi (Drakaea
elastica). Jego warga dolna (jedna z dwóch części korony kwiatu,
oddzielona od drugiej głębokim wcięciem) do złudzenia przypomina pulchną,
bezskrzydłą samicę pewnego gatunku osy. Wspomniany kwiat wydziela nawet
chemiczną namiastkę jej feromonów wabiących! Na końcu łodygi tuż ponad ową
kuszącą przynętą znajdują się lepkie woreczki wypełnione pyłkiem.
Samiec osy zwiedziony zapachem
przypominającym feromony samicy chwyta wabik i usiłuje odlecieć. Ale gdy
tylko próbuje uprowadzić swoją niedoszłą partnerkę, z impetem spada na
kleiste woreczki z pyłkiem. Kiedy uświadamia sobie swój błąd, uwalnia
przynętę — która wraca na pierwotne miejsce — a sam odfruwa, by za chwilę
dać się oszukać innemu storczykowi. Tym razem jednak oblepiony pyłkiem zapyla
ów kwiat.
Jeśli jednak w pobliżu są dojrzałe
samiczki osy, samce zawsze wybierają jedną z nich, a nie kolorowego
oszusta. Co ciekawe, storczyki kwitną w dogodnym czasie — kilka tygodni
przed wykluciem się samic — dzięki czemu mogą zostać zapylone.
Skąd te alergie?
Dlaczego niektórzy są uczuleni na pyłki?
Kiedy takie ziarenka dostaną się do nosa, łączą się z lepkim śluzem.
Następnie przesuwają się do gardła, gdzie są albo połykane, albo wydalane
podczas kaszlu, zazwyczaj bez negatywnych skutków ubocznych. Ale czasami pyłki
pobudzają układ odpornościowy.
Problem w tym, że pyłki zawierają
białka. Z jakiejś przyczyny układ odpornościowy alergika broni się przed
białkami pyłków niektórych roślin. W organizmie chorego następuje reakcja
łańcuchowa — komórki tkanki łącznej zaczynają w nadmiernych ilościach
wydzielać histaminę. Ta z kolei powoduje rozszerzenie i większą
przepuszczalność naczyń krwionośnych, przez które przedostają się płyny
z mnóstwem komórek odpornościowych. W normalnych warunkach komórki te
przemieszczają się w kierunku rany lub zakażenia, gdzie pomagają usunąć
z organizmu szkodliwych „intruzów”. Jednak w przypadku alergików
obecność pyłków wywołuje fałszywy alarm, którego następstwami są podrażnienie i obrzęk
błon śluzowych, katar oraz łzawienie oczu.
Zdaniem naukowców alergie są dziedziczne,
choć członkowie jednej rodziny nie zawsze są uczuleni na te same substancje. Do
rozwoju wrażliwości na alergeny może się też przyczyniać zanieczyszczenie
środowiska. Jak podaje czasopismo BMJ, „w Japonii ustalono ścisły
związek między uczuleniem na pyłki a bliskością terenów, których atmosferę
cechuje wysokie stężenie spalin pochodzących z silników Diesla. Badania
przeprowadzone na zwierzętach wykazały, że tego rodzaju zanieczyszczenia
zwiększają wrażliwość na alergeny”.
Na szczęście istnieją leki antyhistaminowe*,
które łagodzą objawy alergii. Jak sama nazwa wskazuje, lekarstwa te hamują
działanie histaminy. Chociaż więc niejeden z nas cierpi z powodu
pyłków, trudno nie podziwiać pomysłowości widocznej zarówno
w zaprojektowaniu, jak i rozprzestrzenianiu się tych drobinek życia.
Przecież bez nich nasza planeta byłaby jałowym pustkowiem.
[Przypis]
W przeszłości leki antyhistaminowe wywoływały
senność i suchość w ustach. Nowsze preparaty zmniejszają
prawdopodobieństwo występowania tego rodzaju skutków ubocznych.
PODSŁUCHIWANIE ROŚLIN
Badacze z Instytutu Fizyki Stosowanej
Uniwersytetu w Bonn zbudowali mikrofony, które dzięki laserowi potrafią
„słyszeć” rośliny. Urządzenia te wychwytują fale dźwiękowe, które powstają, gdy
podrażnione czymś rośliny wydzielają etylen. Doktor Frank Kühnemann ze
wspomnianego uniwersytetu wyjaśnia: „Natężenie dźwięku odbieranego za pomocą
mikrofonu jest proporcjonalne do poziomu stresu rośliny”. Pewien ogórek
wyglądał zdrowo, ale „właściwie krzyczał (...) Po dokładnych oględzinach okazało
się, że atakowała go pleśń, choć objawy nie były jeszcze widoczne”. Zwykle
rolnik może dostrzec chorobę dopiero po 8—9 dniach, gdy na dotkniętej pleśnią
roślinie pojawiają się plamy. Londyńska gazeta The Times uważa,
że „podsłuchiwanie roślin umożliwi stworzenie systemu wczesnego ostrzegania
przed szkodnikami i zarazami. Taka wiedza o zaburzonym stanie warzyw
i owoców może też pomóc efektywniej je przechowywać i przewozić”.
Subskrybuj:
Posty (Atom)